4 Wrz 2016
W ostatnich latach kampania polska wracała do mnie jak bumerang.
Nie zajmowałem się nią i nie chciałem zajmować, a wciąż stawała na mojej drodze.
Jest mrocznym widmem, które mnie ściga.
Zresztą, nie tylko mnie. Ściga nas wszystkich, niezależne od tego, czy jesteśmy historykami, czy nie. Niby wszyscy uczymy się o kampanii wrześniowej w szkole, ale tak naprawdę jako wspólnota wciąż jej nie przepracowaliśmy. To jednak temat na osobny wpis. Darujmy go sobie tym razem i zastanówmy się nad ważniejszą kwestią. Co tak naprawdę wiemy o pamiętnym wrześniu 1939 r.? Zanim coś przedostanie się do naszej zbiorowej świadomości i wpisze się na dobre w naszą historyczną pamięć musi zostać odkryte i opisane. Co więc wiemy o tej wojnie my, naukowcy?
Mamy setki monografii, artykułów, wspomnień i czego kto tam jeszcze chce. Zwróciliście jednak uwagę na daty wydania? Rzućcie okiem na katalog dowolnie wybranej biblioteki albo choćby na tą krótką bibliografię. Niepodzielnie rządzą opracowania sprzed 1989 r. Ma to przecież poważne konsekwencje. W wielu wydawnictwach widać na pierwszy rzut oka wpływy jedynie słusznej wizji przeszłości. Drugie w kolejności są opracowania z lat 90. Był to oczywiście okres odkrywania białych plam. Powstało wtedy wiele pionierskich prac. A skoro przecierano wówczas szlaki, to i popełniono wiele błędów… Kojarzycie jakąś dobrą, pełną monografię kampanii polskiej 1939 r.? Przychodzi mi na myśl tylko jedna, autorstwa Leszka Moczulskiego, która nie jest jednak wolna od błędów. (Jak każda książka.) Jest to jednak poszerzona i odmłodzona wersja książki, która ma jednak swoje lata.
I tu jest pies pogrzebany. Korzystamy głównie ze staroci. Brakuje nam nowych, niezależnych analiz wzbogaconych o świeże interpretacje. Gdzie są monografie pułków, grup operacyjnych, biografie najważniejszych dowódców? Nie mówię, że tkwimy w naukowym pustkowiu, ale wciąż mamy problem z kompleksowym opisem armii II Rzeczypospolitej, a co mówić o największej próbie, przez którą mogła przejść…
Powiedz mi jakie poglądy ma autor, a ja powiem Ci, co będzie w książce. Ktoś nie lubi Śmigłego? Zatem to on jest odpowiedzialny za absolutnie wszystkie błędy. Książkę pisze piłsudczyk? No tak, wiadomo. Byliśmy świetnie przygotowani, tylko niestety przegraliśmy. Autor czegoś nie wie? No problem. Nie przeszkodzi mu to w zbudowaniu wielopoziomowej interpretacji i wysunięciu daleko idących wniosków. Dotyczy to wszystkich – popularyzatorów, dziennikarzy i doświadczonych profesorów historii. Dodam też, że często widzę ten problem czytając rozprawy ekspertów z dziedziny obronności i nauk o bezpieczeństwie.
A skoro już o tym mowa… To główny grzech historyków wojskowości. Jesteśmy świetnymi erudytami. Typowy historyk wymieni Ci kalibry wszystkich armat, haubic i armatohaubic użytych we wrześniu 1939 r. Poda Ci też imię rodowe stryjecznej ciotki Naczelnego Wodza. Tylko co z tym wszystkim zrobi? Patrzy punkt wyżej.
Historycy nie znają metodologii i metodyki nauk o obronności czy bezpieczeństwie, a spece z tych dziedzin popisują się często nieznajomością naszej działki. Kontekst, proces historyczny, wiarygodność źródeł – po co nam to wszystko? Wystarczy nam historiozofia zamiast historiografii. Patrz dwa punkty wyżej.
Historyk z reguły wie tyle, co mówią mu źródła. A z tymi mamy problem. Duży problem. Bardzo często istotne informacje umykają w tym wypadku dokumentom (które tak lubimy, a które też nas zawodzą), a znajdują się w pamiętnikach i relacjach mówionych. Te z kolei zależą od tego z czym twórca źródła miał do czynienia, z jego poglądami i, naturalnie, z powojenną propagandą. Jak sobie radzimy z krytyką tak wymagających danych? Nad kondycją polskiego źródłoznawstwa historycznego będę się pastwił innym razem. Trzeba dodać, że w wielu opracowaniach brakuje też źródeł niemieckich. Do tego potrzeba przecież jeszcze więcej erudycji, kompetencji językowych i, jak mawiał Napoleon, pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Na kosztowne kwerendy.
Kiedyś myślałem, że mity historyczne dotyczą tylko osób, które nie prowadzą badań – publicystów, nauczycieli, miłośników historii. Dziś uważam, że dotyczą przede wszystkim historyków. Myślimy utartymi schematami i nie chcemy ich zmieniać. Kojarzycie batalię o wieżę spadochronową w Katowicach? Czy jej mitu nie bronili również naukowcy?
Większość dyskusji (formalnych czy nie), w jakich brałem udział dotyczyło militarnych aspektów kampanii. A aspekt polityczny, bez którego Ordre de Bataille wyglądałby zupełnie inaczej? Niby jest on tak dobrze rozpoznany, a jednak znam wielu historyków, którzy kompletnie go pomijają. A aspekt społeczny, propagandowy? To zadania dla całego legionu badaczy. Legionu, którego nie ma.
Chciałbym zakończyć jakąś radosną puentą. Nawoływać, żebyśmy zmienili nasze podejście. Wzięli się do pracy i ramię w ramię wykuwali historiografię września 1939 r. Nie ma mody na badanie kampanii wrześniowej i raczej nie ma co się jej spodziewać w najbliższym czasie. A nawet jeśli przyjdzie, to na przeszkodzie staną nam te proste i błahe problemy, o które się będziemy potykać.
Tagi: historiografia, kampania wrześniowa