27 Gru 2015
W ubiegłym miesiącu uczestniczyłem w konferencji naukowej zorganizowanej przez lubelski oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Jak zwykle konferencja była bardzo udana, zarówno merytorycznie, jak i organizacyjnie. A jednak zaistniał pewien istotny brak, który dał o sobie znać ostatniego dnia obrad…
Lubelski IPN to klasa sama w sobie jeśli chodzi o organizację konferencji naukowych. Są to zazwyczaj duże, kilkudniowe imprezy, na których pojawia się śmietanka polskich badaczy przeszłości. Ich najważniejszą zaletą jest z reguły skupianie przedstawicieli różnych światów – metodologów, historyków klasycznych i niekonwencjonalnych, socjologów, politologów itd. Najbardziej wymagające (a także najgorętsze) dyskusje jakich byłem świadkiem to przeważnie debaty odbywające się pod szyldem lubelskiego IPN. W tym roku nie było inaczej. Konferencję „»Ojczyzna obrońcy swemu«. Weterani i kombatanci jako problem społeczny i polityczny w Polsce w XX wieku” mogę z przyjemnością określić jako ucztę intelektualną. Rozmawialiśmy m. in. o historii społecznej, politycznej, wojskowej, a także o pamięci i propagandzie.
Podczas dyskusji kończącej to tournée intelektualne byłem świadkiem pewnej symbolicznej sceny. Na sali, dwa rzędy przede mną siedział pewien starszy Pan. Najwyraźniej nie bardzo wiedział co się dzieje, ani nawet nie znał planu spotkania, ale zachowywał się tak, jakby bardzo chciał coś powiedzieć. Spotkanie oczywiście się przeciągało, a do otwartej części dyskusji wciąż było jeszcze dużo czasu. W pewnym momencie zniecierpliwiony weteran wziął po prostu swoją ciężką torbę i opuścił salę. Weteran i kombatant, niewysłuchany przez zgromadzonych, opuścił spotkanie poświęcone właśnie jemu i jemu podobnym. Czy to nie wydaje się… nie na miejscu? Oczywiście, gdy nieubłaganie dotarliśmy do tej części spotkania, która uwzględniała głosy z widowni nie pominąłem tej sprawy milczeniem.
Było mi bardzo głupio. Cała sytuacja nie była winą organizatorów. Była winą nas wszystkich. Winą wszystkich, którzy siedzieli obok i nie zareagowali. To była również moja wina. Może powinienem przemknąć się do prowadzącego i zwrócić mu uwagę na tą sytuację? Zapewne tak, przecież moderator nie może mieć oczu dookoła głowy. A jednak tego nie zrobiłem. I być może właśnie dlatego poczułem się w obowiązku zwrócić uwagę na etyczny aspekt tych obrad. Rozmawialiśmy o pewnej grupie osób, chociaż zupełnie nie staraliśmy się wsłuchać w ich głos, poznać ich punktu widzenia i racji. Jak często słyszałem narzekanie, że świadkowie historii mają swoją wersję przeszłości, nie pasująca do „naszej” oficjalnej historii… A przecież nie ma lepszych ekspertów w ich sprawie, niż oni sami! Jak bardzo chciałbym zobaczyć doświadczonych naukowców, którzy siedzą wsłuchując się w ich głos, uzupełniając ich słowa i wchodząc z nimi w polemiki.
Oczywiście mój głos wywołał krótką konsternację, co jest całkowicie zrozumiałe. Nagle dyskusja jakby trochę nabrała dynamiki, chociaż jakby straciła cel i porządek. Na szczęście nie trzeba było długo czekać na puentę. Głos zabrał pewien starszy mężczyzna, ubrany w marynarkę do której przypiętych było kilka odznaczeń. Obecny na sali kombatant zakomunikował nam po prostu w kilku słowach, że bardzo się cieszy, że mógł wysłuchać naszej dyskusji. Tak, tak, tej chłodnej, zdystansowanej i zobiektywizowanej dyskusji.
Chciałbym, żeby inni historycy niekonwencjonalni dostali takiego prztyczka w nos jak ja. Wszyscy ci, którzy donośnie obwieszczają, że historycy odwracają się od ludzi i ich małych historii. Wszyscy, którzy głoszą, że historię trzeba ratować przed historykami. Wszyscy, którzy są podobnymi hipokrytami jak ja wówczas. Jedną z pochodnych społecznej funkcji historii jest rola arbitra. Tego chłodnego racjonalisty ze szkiełkiem i okiem, który przyjdzie, zważy, zmierzy i wyda orzeczenie. Kogoś, kto ma zająć bezstronne stanowisko w danej kwestii. Komu można ufać. Takie są wymogi stawiane nam nie tylko przez środowisko naukowe, ale często też i przez środowisko społeczne.
Nie wycofuję się ze swojego stanowiska. Wycofuję się z mojej pychy. Dalej chciałbym zobaczyć historyków i świadków historii przy jednym stole w czasie naukowej sesji. Dalej uważam, że dominujący dziś model uprawiania historii wymaga pewnej rewitalizacji. Mimo to zawsze byłem wyznawcą historii obiektywnej i naukowej. Jak widać niezmiennie potrzebnej.
Źródło ilustracji:
Tagi: historia żywa, konferencja, świadek historii